Piotr Syska

Gostynin, Poland

Prosta historia

Zawsze wszystko ma swój początek…

Od wczesnych lat dziecięcych nie miałem wątpliwości, że grzech nie jest abstrakcją. Nie miałem złudzeń, że grzech zniewala i pod przykrywką „chwilowej przyjemności” czyni z człowieka niewolnika, bezwolnie podporządkowanego jego mocy. Grzech był dla mnie czymś realnym. Znałem grzech jako moralne zło i destrukcyjną siłę, niszczącą tak jednostkę, jak i uderzającą w relacje pomiędzy ludźmi.

W moim świecie był też Bóg. Zgodnie z ówczesnym rozumieniem taki, który nie ingeruje w życie ludzi (chyba że ktoś jest świętym, czyli takim wyjątkowym egzemplarzem człowieka, jak na przykład św. Franciszek z Asyżu), jednak jest gotowy rozliczyć każdego z tego, jak żył i czego dokonał. Przeświadczenie o nieuchronnym Bożym sądzie było dość mocno zakorzenione w moim myśleniu.

Wpływ na mój światopogląd miała babcia, która często zaprowadzała mnie pod drewniany, duży krzyż, stojący na skrzyżowaniu dróg blisko miejsca naszego zamieszkania, i mówiła: „To jest miejsce, gdzie Żydzi ukrzyżowali Pana Jezusa”. Tyle zapamiętałem. Tak też sobie zanotowałem w pamięci: Żydzi musieli być źli, Pan Jezus był dobry. Ale jak połączyć Pana Jezusa (tego z krzyża) z osobą Boga, który chce mnie sądzić po mojej śmierci? Tego nie wiedziałem. Przynajmniej wtedy.

Dziecięca pobożność skończyła się wraz z ostatnimi latami szkoły podstawowej. Mój świat zaczęły wypełniać muzyka (punk, blues, rock psychodeliczny czy hard rock) i literatura. Wyimaginowany świat, kreślony twórczością pisarzy i muzyków, był mi bardziej bliski niż realne życie. W tym świecie muzyki i książek próbowałem odnaleźć swoją tożsamość.

W szkole średniej przyszedł czas na refleksję i stawianie pytań. Przemiany ustrojowe w kraju, które miały miejsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, uczyniły ze mnie politycznie zaangażowaną osobę. Wszystkie moje żale i wewnętrzny bunt skierowałem na komunistów i totalitarny ustrój, który latami zniewalał umysły Polaków. Z „wypiekami” na twarzy oglądałem pierwsze wystąpienia telewizyjne przywódców solidarnościowej opozycji. Pojawił się też nowy muzyczny idol — Jacek Kaczmarski (najchętniej do towarzystwa z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim).

Poszukiwanie

W wakacje poprzedzające klasę maturalną znalazłem się w Tatrach, na katolickim obozie „Wakacje z Biblią”. Jednego wieczoru przemawiał zaproszony pastor z jakiegoś ewangelicznego Kościoła. Jego proste słowa sprawiły, że pojąłem, jak połączyć osobę Boga, grzech i Pana Jezusa. Zrozumiałem, że Jezus wziął na siebie mój grzech, aby uwolnić mnie od Bożego gniewu. To miało sens. Jakoś wcześniej nigdy na to nie wpadłem. Po raz pierwszy ujrzałem śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa w kontekście mojej osoby. To było oczywiste i osobiste. Wtedy postanowiłem, że będę czytał Biblię, aby zrozumieć więcej i żyć według jej zasad.

Wciąż jednak nie doświadczałem zwycięstwa nad moim grzechem.

Na studiach dołożyłem sobie do tekstów biblijnych przesłanie innych religii. Szczególnie, ze względu na fascynację osobą Mahatmy Gandhiego, zainteresowałem się religiami Wschodu.

Nadchodzi nowe…

Pragnienie poznania Boga w sposób realny pozostawało we mnie niezaspokojone. Przypomniałem sobie wtedy o moich znajomych, którzy doświadczali Boga i działania Ducha Świętego. Przypomniałem sobie nowotestamentowe wydarzenia towarzyszące pierwszemu Kościołowi: „A gdy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy (…) zostali napełnieni wszyscy Duchem Świętym i zaczęli mówić innymi językami tak, jak im Duch poddawał…”.

Wakacje były dobrym czasem na szukanie podobnego doświadczenia. Kilka dni spędzonych w samotności nie uczyniły jednak żadnej zmiany.

Z pomocą przyszli ludzie ze wspólnoty o dziwnej nazwie „LEO”, która organizowała obóz w podgostynińskiej wiosce. Tam doświadczyłem Boga w sposób, w jaki wcześniej Go nie znałem. Bardzo osobiście. Poznałem Jego miłość i przebaczenie. Chrzest w Duchu Świętym (mówi o nim tekst Dziejów Apostolskich) zrodził niespotykany wcześniej głód Biblii. Inne książki już nie miały takiej wartości jak właśnie ta. W niej znajdowałem słowa darzące życiem.

Zmieniło się coś jeszcze. Gdzieś głęboko we mnie było silne i niezachwiane przeświadczenie, że jestem Bożym dzieckiem. Zostałem zaakceptowany przez Boga. To poczucie nadało mojemu życiu zupełnie inną perspektywę. Na kartach Biblii odkrywałem słowa, które mówiły właśnie o mnie, na przykład takie: „Jeśli ktoś jest w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, przeminęło, a nastało nowe (…) Bóg Tego (Chrystusa), który nie znał grzechu, za mnie grzechem uczynił, abym stał się w Nim sprawiedliwością Bożą”. Takie słowa, i wiele im podobnych, zaczęły stanowić o mojej tożsamości i malować przede mną obraz nowego rodzaju życia. Życia ukierunkowanego na bliską więź z Chrystusem — moim Zbawicielem i Panem. Więź, w której jest miejsce na uwolnienie od ciężaru grzechu, przebaczenie, akceptację i prawdziwą radość, choć pośród trudów i przeciwności. Wszak nieobce mi były również słowa, którymi Paweł zachęcał wierzących w Azji, że „trzeba znieść wiele utrapień, by wejść do Królestwa Bożego”.

Po wakacjach wróciłem na studia do Szczecina, z nadzieją na dzielenie się miłością Chrystusa z innymi. A przede wszystkim szukałem wspólnoty chrześcijan, w której mógłbym wzrastać w wierze i poznaniu Boga. Taką wspólnotą przez kilka lat mojego studiowania była szczecińska grupa ChSA — Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Akademickiego.

A cóż to za firma ten protestantyzm?

„Pan nie lubi protestantyzmu? — zapytał Kurowski (…)

— Nie lubię i nigdy bym na to wyznanie nie przeszedł. Ja jestem człowiek, który kocha i potrzebuje pięknych rzeczy. Jak ja się narobię cały tydzień, to potem w szabas czy w niedzielę potrzebuję odpocząć, potrzebuję iść do ładnej sali, gdzie bym miał ładne obrazy, ładne rzeźby, ładną architekturę, ładne ceremonie i ładny kawałek koncertu. A w kirche co ja mam? Cztery gołe ściany i tak pusto, jakby cały interes miał się za chwilę zlikwidować. Pastor gada o piekle i innych nieprzyjemnych rzeczach. A czy ja po to idę do kościoła, żeby się zdenerwować? A przy tym ja lubię wiedzieć, z kim ja mam do czynienia. A cóż to za firma protestantyzm? Papież, to jest firma!“

Fragment rozmowy Moryca z Kurowskim (Ziemia Obiecana)

Studenckie kontakty z chrześcijanami ewangelicznymi sprawiły, że odkryłem wartość protestanckiej reformacji. Protestanckie „SOLAS” (zasady protestantyzmu) stały się mi bardzo bliskie. Zanurzenie w wodzie (chrzest), jako potwierdzenie świadomego wyboru pójścia za Chrystusem, było ważnym krokiem umacniającym moją relację z Bogiem.

Czy jako protestant jestem lepszym chrześcijaninem niż inni? Nie myślę w ten sposób. Jednak chęć łączenia przekonań i praktyki życia religijnego z Biblią i jej przesłaniem rozstrzyga o moich życiowych wyborach. W nurcie ewangelicznego chrześcijaństwa odnajduję ważną i cenną spuściznę, a szczególnie bliski jest mi purytanizm i ruch charyzmatyczny (zielonoświątkowy) w Kościele. Purytanizm wniósł do mojego życia umiłowanie Prawdy i zachwyt nad Bożym dziełem zbawienia, ruch zielonoświątkowy wniósł realne przeżywanie Boga, w którym jest miejsce na spontaniczność i dary Ducha Świętego.

Co dalej?

Byłem zgubionym grzesznikiem, a teraz żyję dzięki łasce Boga, który w Chrystusie wybrał mnie, bym doznał Jego miłości i przebaczenia. Czy można pogardzić takim Bogiem? Zdecydowanie nie. Czy warto Jemu powierzyć całe życie? Zdecydowanie tak! Nie chciałbym zmarnować swojego życia. Nie ma nic smutniejszego niż zmarnowane życie, a jak pisze John Piper: „Zmarnowane życie to życie bez pasji wywyższania Boga we wszystkim…”.

Pragnę dobrze przeżyć czas mojego ziemskiego pielgrzymowania. I znów odniosę się do słów Johna Pipera: „Dobrze przeżyte życie musi wychwalać Boga i zadowalać duszę, ponieważ w tym celu stworzył nas Bóg (…) tak żyj, tak studiuj, tak służ, tak głoś kazania i tak pisz, by Jezus Chrystus, ukrzyżowany i wskrzeszony przez Boga, stał się jedyną chlubą tego pokolenia”.

Taka jest moja (prosta) historia.

— Read more —
Contact me Learn more about Jesus

Similar stories