Szukajcie, a znajdziecie!
Cześć! Nazywam się Rafał. Moja historia zaczyna się 43 lata temu. Urodziłem się we wspaniałej, kochającej rodzinie. Nie wierzącej w Jezusa Chrystusa. Więc i ja szybko przyjąłem że Boga nie ma. Wierzyłem, że jeżeli mam na kimś polegać, to tylko na sobie samym. Rodzice nauczyli mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych: “jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia”. Marzyłem więc i zamieniałem te marzenia w rzeczywistość. Studia, własna firma, wejście na giełdę, wspaniała żona, wymarzone auto, cudowna córeczka. Byłem człowiekiem sukcesu…
Ale szybko na tym pięknym obrazie pojawiła się rysa. Zmęczenie. Nieprzespane noce. Stres. I coraz wyraźniejsze pytanie: dlaczego radość i satysfakcja z tego co osiągam trwa tak krótko? Doszedłem do miejsca w którym uznałem, że muszę zrobić sonie przerwę w karierze – tempo, które sam sobie narzuciłem było zbyt duże. Muszę zwolnić. Szybko jednak okazało się, że nie potrafię. Że jeżeli nie pracuję, to narzucam sobie inne zajęcia, które wyczerpują mnie równie mocno. Zrozumiałem, że muszę zmienić coś w swojej głowie, bo inaczej wcześniej niż później zapracuje się na śmierć.
Wyruszyłem więc w nową podróż. Przez Indie, różnych nauczycieli, unikając Boga i wszystkiego, co mogłoby choć trochę Nim pachnąć – byłem przecież wciąż ateistą. Religie uważałem za kłamstwo i sposób na manipulację ludźmi. Ale nawet gdy tak uciekałem od Jezusa, On cały czas był przy mnie – zrozumiałem to jednak trochę później. W trakcie tej podróży, w sposób “ateistyczny” poznawałem Jezusa. Słyszałem , że był jednym z nas. Człowiekiem, który poznał prawdę. Który nauczał, jak żyć aby znaleść upragniony spokój. Wolność. Radość. Ten obraz pociągał mnie. Chciałem poznać Go lepiej.
Ta podróż trwała 3 lata. Aż nastał dzień, w którym narodziłem się ponownie. Doświadczyłem śmierci starego Rafała i ponownego narodzenia stałem się “lekki”, wolny od starych lęków, przekonań, uprzedzeń. Jak biała kartka, którą tym razem nie chciałem już samodzielnie zapisywać. Jak dziecko wtulone w czułe objęcia Taty. Niczego już nie musiałem osiągać, o nic się starać, za niczym nie gonić. Jedynie być w Tym, który mnie stworzył. Zanurzyłem się w Bożym pokoju, radości i wolności. I ten stan trwa do dzisiaj. Co nie oznacza, że nie zdarzają się w moim życiu niewygody, cierpienie czy smutek. Ale nad tymi wszystkimi “ciemnymi chmurami” świeci słońce Bożej obecności, którego nic przesłonić nie może.
A ja z ateisty walczącego z Kościołem stałem się świadkiem nieskończonej Bożej miłości. I staram się, z Bożą pomocą, dzielić się tym jak wielkie rzeczy uczynił mi Pan, gdziekolwiek mnie pośle.
Jezus czeka również na Ciebie. Aż będziesz gotowa/gotowy zaprosić Go do swojego życia. Zaufać Mu. Uwierzyć. Może właśnie teraz…