40 cm - najdłuższa droga
Bywały takie momenty w moim życiu , że wydawało mi się jakbym mówił do ściany. Modliłem się i w duchu pytałem: Boże czy Ty w ogóle mnie słyszysz? Czy Ty w ogóle jesteś? Wychowałem się w wierzącej i praktykującej rodzinie, byłem zaangażowany w życie kościoła, miałem własne mieszkanie, dobrą pracę, w miarę dobre relacje z ludźmi. Mimo to wydawało mi się, że żyję na pustyni. Samotność, lęk o przyszłość, kompleksy po poważnym wypadku, który miałem w dzieciństwie sprawiały, że w głębi mnie pojawiał się smutek .
Potem przyszedł poważny kryzys bo doświadczyłem także słabości kościoła, niezrozumienia czy braku miłosierdzia jednych do drugich. I wtedy pojawił się bunt.
Pamiętam dobrze pewne wydarzenia, które było dla mnie ważne. To była wspólna modlitwa w kościele. Przyszło wielu ludzi. Stałem wśród nich i patrzyłem jak się modlą. W pewnym momencie coś we mnie pękło jak struna i myślach wygarnąłem: „ Jezu! Jeśli mam się modlić do Ciebie pustymi i wyuczonymi na pamięć modlitwami to tego nie chcę. Nie wiem jak to zrobisz ale chcę tylko jednego. Poznać Ciebie prawdziwego. Takim jakim jesteś”.
Po tygodniu usłyszałem konferencję, w której pewien ksiądz mówił, że relacja z Jezusem jest osobowa. Choć fizycznie można go nie widzieć czy słyszeć to na poziomie serca możliwe jest zbudowanie relacji jak z bliską osobą. To był przełom. Może to zabrzmi dziwnie ale zacząłem starać się o relację z Jezusem jakbym starał się o dziewczynę. Poświęciłem więcej czasu na osobiste spotkanie, dzieliłem się moimi radościami i smutkami. Idąc do pracy zacząłem uwielbiać Boga w sercu. Cieszyłem się. Nawet wtedy jak zostałem zwolniony z pracy z powodu cięcia etatów. Dzięki temu uzyskałem dotację na założenie własnego biznesu, o którym myślałem. Potem Bóg wysłuchał pragnień mego serca i postawił na mojej drodze wspaniałych przyjaciół.
Oczywiście nie jestem ideałem i wciąż przeżywam upadki i rozczarowania. Grzeszę. Ale wiem, że Jezus jest przy mnie i zawsze mogę liczyć na jego wsparcie, miłość, przebaczenie. On wciąż uzdrawia moje wnętrze np.: z pychy.
Ostatnio odkrywam na nowo, że w relacji z nim nawet nie trzeba słów, wystarczy kochać i być. To jest tak jak z opalaniem. Nic nie musisz robić a jesteś opalony. Ja się opalam w jego miłości i … nawet nie piecze i nie powoduje raka skóry :-) ale daje pokój, bezpieczeństwo i akceptację.
Ostatnio na modlitwie miłość Boża tak mnie wypełniła, że śmiałem się tak bardzo, że nie mogłem przestać. To było oczyszczające bo też wyśmiewałem w tym moje słabości, lęki i braki.
I taka jest właśnie ta najdłuższa droga. Te 40 cm jakie mam do pokonania z mojej głowy do serca. To kiedy wybieram prawdziwą relację z Bogiem zamiast powierzchownej, wyuczonej religijności, radość zamiast przygnębienia, miłość zamiast lęku, pokój zamiast zamartwiania się.