Nie lękajcie się
”Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia i góry zapadały w otchłań morza” (Ps 46, 3). Historię mojej przyjaźni z Bogiem mogę przyrównać do sytuacji apostołów po śmierci Jezusa, którzy z ulgą spotykają Zmartwychwstałego. Tak jak oni zamknięci w wieczerniku drżeli ze strachu o swój los, tak i mi nieustannie towarzyszył lęk przed przyszłością.
W czasie liceum spędziłem nie jedną bezsenną noc na drżeniu przed nadchodzącą klasówką z matematyki czy fizyki. Sama myśl o możliwości ich oblania powodowała u mnie zimne poty i skurcze jelit. Nie pomagało to, że byłem prymusem, że dostałem kolejną piątkę, świadectwo z czerwonym paskiem. Myśl, że mogę czegoś nieumieć, niezdać urastała do rangi końca świata. Podobnie było w trakcie wyboru studiów – a co jeśli nie zdasz sesji? a co jeśli jesteś zbyt mało zdolny? a jeśli nie przyznają ci stypendium, to z czego opłacisz akademik? Strach przed tym, co będzie w przyszłości spowodował, że na pierwszym roku studiów przeżyłem depresję. Czułem, że sam z dala od domu i rodziców nie podołam przerażającej, nieznanej przyszłości. W czasie dzieciństwa moi rodzice, z dobroci serca, nie nakładali na mnie obowiązków domowych, zadań, które musiałbym zrobić. Choć miałem mnóstwo czasu na zajmowanie się sobą, nie mogłem sprawdzić się w prostych zadaniach: robienie zakupów, sprzątanie, pranie itp. Nie mogłem też doświadczyć tego, co się dzieje, kiedy nie umyję naczyń po obiedzie, czy też brudne skarpetki będę gromadził w nieskończoność.
W kolejnych latach studiów nie było lepiej – przecież kiedyś się skończą i co dalej? Jaką mam pewność, że znajdę jakąkolwiek pracę? Dostanie propozycji pójścia na doktorat i dostanie się na elitarne studia doktoranckie nawet mnie nie obeszły – no bo jak mam je zdać? Tytuł doktora? A co jeśli nie zrobię wszystkich badań? Nie napiszę pracy? Pierwsze lata doktoratu to naprawdę była droga przez mękę. Nieustanny strach przed tym, jak zareaguje Pani Profesor na efekty mojej pracy, co jeśli źle poprowadzę seminarium, nie wyrobię się w terminie z napisaniem publikacji. Nie pomagały zarywane nocki, przesiadywanie przed komputerem, używki.
I tutaj na scenę wkracza moja Żona i wiem, że to był Prezent od Boga – sposób na wyleczenie mnie z lęku przed przyszłością. Kiedy ją poznawałem myślałem o małżeństwie jako zadaniu na później – najpierw doktorat, praca, zapewnienie przyszłości. Jednak w czasie kiedy udzielaliśmy sobie sakramentu małżeństwa z ust kapłana padły słowa, które od tamtej pory towarzyszą mi w życiu – nie bójcie się mieć dzieci, że nie będziecie mieć co jeść – macie nas. Zrozumiałem, że nie jestem sam, że to Bóg a nie ja troszczy się o moją przyszłość. Nie wziąłem ślubu po skończeniu studiów i znalezieniu pracy – wciąż czekam na obronę tytułu. Stypendium, które dostaję nie starcza na wszystkie opłaty.
Ale mimo to nie boję się przyszłości, że nie będę miał gdzie zamieszkać, jak wyżywić powiększającą się rodzinę – tak, zostałem szczęśliwym tatą! Z chwilą, kiedy oddałem troskę o przyszłość Bogu zacząłem doświadczać każdy dzień nie jak zadanie do wykonania, ale jako dar do przeżycia. Dzięki temu trudną sytuację materialną przeżywam jako możliwość bycia obdarowanym, nadchodzącą obronę pracy doktorskiej jako spełnienie dziecięcych marzeń, a nadchodzący termin porodu, jako oczekiwanie na maleńką miłość. Już nie pozwalam sobie na tracenie życia na paniczny lęk przed jutrem. Dzięki temu mogę prawdziwie przeżywać „tu i teraz”, a przyszłość którą przynosi Bóg zawsze przerasta moje nawet najśmielsze oczekiwania.