Małgosia

Ukochana córeczka Tatusia

Zawsze byłam osobą wierzącą, bo to w wierze wychowali mnie moi rodzice. Ta wiara była różna.. żywa, mniej żywa. Przechodziła różne etapy. Nadszedł też etap odwrócenia… Wątpliwości zaczęły się w momencie kiedy zaczęły przychodzić choroba po chorobie, kiedy zaczęłam tracić coś, co najbardziej w życiu kochałam. Zaczynając od głosu(kocham śpiewać). Później doszły kolana i inne choroby. Prosiłam Pana Boga, żeby mi pomógł uwierzyć, że to po coś, ale miałam wrażenie, że kompletnie Go nie obchodzę. Wszystko tylko się pogarszało. Całkowicie straciłam sens wiary w to, że On istnieje, kiedy zmarł mój wujek, najbliższy mi wujek. Wcześniej modliłam się, ofiarowałam całą sytuację w rodzinie Panu Bogu i zanosiłam ją Maryi w pielgrzymce na Jasną Górę, a po tym sytuacja zakończyła się samobójstwem wujka. Od tego momentu modlitwa straciła jakikolwiek sens, a wiara przestała dla mnie istnieć. To też był plan Boży? Jak Bóg mógł chcieć śmierci mojego wujka? Było we mnie mnóstwo pretensji, żalu, bólu i buntu. Mnóstwo nienawiści do cioci, którą winiłam za całą tą sytuację. Wtedy przestałam się modlić, przestałam chodzić do kościoła. Chodziłam tylko dlatego, żeby siostra, rodzice nie pytali dlaczego nie chodzę, co się ze mną dzieje. Znienawidziłam to pytanie, bo wszystkie uczucia, to co przeżywałam, chciałam zamknąć tylko w sobie. Moje relacje w rodzinie zaczęły się psuć, zaczynając od relacji z siostrą, później rodzicami. Relacje z przyjaciółmi zaczęłam odkładać na bok, żeby tylko uniknąć pytań co się dzieje. Zostałam sama, sama ze sobą. Z własnego wyboru. Nie chciałam niczyjej pomocy. Wszelkie sytuacje, w których była mowa o Bogu irytowały mnie za każdym razem coraz mocniej. Nie chodziłam do Komunii Świętej, bo nie chodziłam do spowiedzi. I tak szatan coraz bardziej zadamawiał się we mnie. Złość, niecierpliwość, wulgaryzmy, nieopanowanie… długo można byłoby wymieniać ile negatywnych cech, emocji mną władało. Ja nie widziałam w tym nic złego. I jeszcze jedno. Pustka, niesamowita pustka…

Kurs Alpha. Dostałam zaproszenie na ten kurs. Nie chciałam iść, bo przecież jak ja wytrzymam tyle czasu słuchając brednie, że istnieje Pan Bóg i że działa każdego dnia. Poszłam – tylko dlatego, żeby po raz kolejny nie było zbędnych pytań dlaczego nie poszłam, co jest nie tak. Męczyłam się, ale jakoś przebrnęłam co poniedziałkowe spotkania przez dwanaście tygodni. Po ósmym tygodniu kursu nadszedł weekend Alpha – weekend wyjazdowy, którego tematem jest Duch Święty i Jego działanie. Na niego też miałam nie jechać, bo przecież jak ja pogodzę zajęty weekend i dwa ogromne kolokwia zaliczeniowe w poniedziałek. Namawiali mnie ludzie z kursu, więc powiedziałam sobie – w zasadzie w to nie wierząc – „Panie Boże jeśli jesteś i mnie tam chcesz, to coś zrób.” Minął tydzień – następny poniedziałek – ja już podjęłam decyzję, że nie jadę, bo żadnego znaku nie dostałam – uffff. I w drodze z uczelni na kolejne spotkanie kursu Alpha poszłyśmy z koleżankami na kawę. W rozmowie wyszło, że miałam mieć zajęty weekend, więc nie wiadomo co z nauką… Dziewczyny pytały dlaczego jest zajęty. Mimo, że nie chciałam z początku powiedzieć, to musiałam, żeby jakoś to wyjaśnić. Bałam się jak to odbiorą… I jedna z nich odpowiedziała mi na to „No to dlaczego nie jedziesz? Jedź, przecież dasz radę z zaliczeniami! Pogodzisz to. Dasz sobie radę!”. Czułam się jakbym dostała – potocznie mówiąc – z liścia. Od razu wiedziałam, że to jest to, o co poprosiłam tydzień wcześniej Pana Boga. Znak? Skoro prosiłam to go mam… No to jadę… Już w nadchodzący piątek wieczorem zaczynał się weekend w Bardzie Śląskim. Pojechaliśmy tam całą grupą pociągiem i po kolacji było wprowadzenie… Słuchając prowadzącego chciałam stamtąd tylko wyjść, uciec jak najdalej od tego wszystkiego. Czułam się tam strasznie. Co drugie słowo to Bóg, Jezus, Duch Święty… Jeszcze tylko spowiedzi brakowało… ale i to się pojawiło! Wewnętrznie mnie rozrywało.Wybuchałam od środka słuchając tych słów. Myślałam tylko jak Ci wszyscy ludzie mogą w to wierzyć? Po wprowadzeniu, wracając do pokoju załatwiałam sobie dojazd z powrotem do Wrocławia. Wiedziałam, że tam nie wytrzymam. Pan Bóg już swoje zdziałał, bo tego transportu nie załatwiłam. Zostałam. Następnego dnia wykłady o Duchu Świętym przesiedziałam, przespałam. Popołudniu jednym z punktów dnia była modlitwa o wylanie Ducha Świętego. Im bliżej modlitwy, tym bardziej ściskało mnie od środka; jakiś wewnętrzny stres, strach, obawy, ale kompletnie nie wiedziałam przed czym. Skoro modlitwa o wylanie Ducha Świętego, to pewnie będą fajerwerki… Tak myślałam, ale wtedy pod słowem fajerwerki kryły się całkiem inne wyobrażenia. Czas tej modlitwy był niesamowity. Były fajerwerki, ale inne niż sobie wyobrażałam. ZACZĘŁAM SIĘ MODLIĆ! Po półtorej roku pierwszy raz zaczęłam się modlić… Oddawałam wszystko. Dla mnie w tym momencie był to największy dar. Kolejnego dnia na modlitwie wstawienniczej i uwielbieniu Pan Bóg wylał swojego Ducha na te wszystkie miejsca w sercu, które tego potrzebowały. Zalał tą ogromną pustkę oceanem swojej Miłości! Moje patrzenie na choroby, na pozornie odebrane mi rzeczy, osoby zmieniło się całkowicie. Przyszła myśl o spowiedzi. Po powrocie napisałam do znajomego Ojca wiadomość, żeby się nie wycofać… I tak trzy tygodnie później mimo wielkiej walki przystąpiłam do sakramentu Miłosierdzia. Wyrzekłam się szatana i jego działania w moim życiu. Przebaczyłam sobie i wszystkim tym, którym wcześniej nie potarfiłam. Oddałam wszystko, co oddaliło mnie przez ten cały czas od Pana Boga. To była najszczersza spowiedź w moim życiu. I od tego momentu już całkowicie oddałam się w Jego ręce. Jestem Jego ukochaną córeczką i przez to jestem najbezpieczniejsza w Jego ramionach. Teraz zmieniło się całe moje życie! Pan Bóg mnie prowadzi.. Nie daje mi chociaż przez chwilę w siebie zwątpić! Za każdym razem kiedy upadam łapię się Jego wyciągniętej ręki, bo wiem, że sama nie dam sobie rady. Tylko On może mi pomóc. Uczę się wierzyć, ufać. Chcę mówić ludziom o Jego nieskończonej Miłości i Miłosierdziu! Chcę by moje nogi, były Jego nogami, by moje ręce były Jego rękami, a usta głosiły Jego słowo! Nie mogę tej Miłości, którą zalał mnie Pan Bóg zostawić tylko dla siebie. Niech świat się o niej dowie ? PAN BÓG NIESAMOWICIE NAS KOCHA! Chwała Mu za to!  

   

 

 

— Read more —
Contact me Learn more about Jesus

Similar stories