Samotność to było dla mnie jak koniec świata.
Kontakt z wiarą miałem od dziecka, choć moje drogi chciałem sam układać, bo wiedziałem co dla mnie będzie lepszym rozwiązaniem i wyborem. Każdy wkoło miał mi dużo do powiedzenia co będzie lepsze dla mnie- tylko ja nie zawsze miałem tyle determinacji by trwać przy zasadach w życiu- taki słomiany zapał. Osoba Boga odeszła na dalszy plan drugi lub trzeci – w ogóle daleko.
Po moim rozstaniu z dziewczyną/ narzeczoną czułem się osamotniony i mało potrzebny (wiedziałem co będzie, ale że z taką siłą to działa…). Czułem się przygnieciony negatywnymi uczuciami na temat swojej osoby- nieudacznik, głupek, co teraz sam zrobisz, nawet nie bardzo było z kim porozmawiać codziennie na najprostszy temat o pogodzie. Miałem dystans do rodziców, bo sam stworzyłem barierę- jestem na tyle wystarczalny,że i tym razem pomimo mieszkania z nimi dam sobie radę. Miałem swój świat w dwóch obliczach dla niej (dziewczyna) i dla nich (rodzice). Niechciałem, nie potrafiłem z tego wyjść, do czasu rozstania i przecięcia obu nici jednocześnie. Byłem nagi w swojej dorosłości, którą stworzyłem. Tak mijały bez produktywnie dni w domu w moich czterech ścianach. Do chwili gdy powiedziałem sobie- a może chór, grupa muzyczna, przecież lubię śpiew! Dziwnym trafem za kilka dni koleżanka z pracy zaprosiła mnie na próbę śpiewu. Po pierwszym spotkaniu było nieźle, znałem kilka osób, ale wiecie niska samo ocena- bleh, nie nadaję się do tego. Sam nie byłem przekonany czy pasuję do szanownego grona 40+ skoro mam zaledwie 20 parę lat. Po kilku opuszczonych próbach z mojego lenistwa, pojawiłem się na jednej z nich i powiedziano mi: Brakowało nam Ciebie. Ja wewnętrznie przeżyłem szok. Jak to ludzie którzy mnie prawie nie znają mogą tak powiedzieć. I tu się wszystko zaczęło: moja droga powoli zmieniała swój bieg. Zaangażowałem się w grupę, byłem na tyle zmotywowany, że udawało mi się pogodzić zajęcia na tyle by być na próbach. Najbardziej moje lenistwo tu się uaktywniało: A po co idziesz? Nie musisz dziś być! Spokojnie dadzą sobie bez ciebie radę! Walka z wewnętrznym JA jest nie równa, choć jak to mówią ci wytrwali: Dopóki walczysz, jesteś zwycięscą! Zawsze chciałem mieć tyle wiary by przebić się przez swoje lenistwo.
Moja relacja z Jezusem odnowiła/zaczęła się ponownie z pójściem na kurs „nowe życie”, który przeżyłem z moją grupą chóralną. Decyzje podjąłem jak zawsze od razu: TAK, pójdę- gorzej z wykonaniem. Lenistwo dało po raz kolejny o sobie znać. Mimo przeszkód udało się pójść i w pełni zakończyć nauki odbywające się w weekend. To tam poczułem swoje wewnętrzne rany, które wciąż gdzieś sączyły truciznę, pożywienie dla mojego wewnętrznego przygnębienia, moje odczucie braku chęci życia, miłości względem samego siebie. Bardzo mocnym przeżyciem było spojrzenie w lustro na samego siebie i przeżyciu doświadczenia, że jednak jest ktoś kto kocha mnie bezwarunkowo- JEZUS! On pomaga mi w codzienności w zwariowanym świecie pragnień, uczuć i w ogóle we wszystkim.
Dziś czuję, że moje życie jest bardziej poukładane, barwne/ kolorowe każdy krok zawierzam Jemu- tj. Jezusowi. Choć nadal potykam się, upadam to jednak wiem, że jest taka osoba która nie chce mojej zguby lecz szczecią i życia w obfitości. Dziękuję za wszystko, Jemu Chwała i Cześć.
Chwała Panu.