Byłam czarownicą
Opisana historia wydarzyła się ponad 10 lat temu (2003 r.).
Gdy byłam nastolatką, odkryłam nową pasję – tarot i inne praktyki okultyzmu. Przepowiadałam (skutecznie) przyszłość wielu osobom i także sobie. Pewnego dnia wstrząsnęła mną wróżba: wyciągnęłam kartę, przepowiadającą, że całe moje życie ulegnie zmianie w ciągu siedmiu dni. I co się wydarzyło? W owym tygodniu dostałam się na staż do Miejskiego Domu Kultury, a miałam nadzieję na coś spektakularnego. W każdym razie nie takiej odmiany się wtedy spodziewałam, ale faktycznie to był początek nowej dekady. W domu kultury współpracowałam z człowiekiem, który - jak się szybko okazało - był chrześcijaninem. Prawie codziennie opowiadał mi o Bogu.
W międzyczasie odwiedziła nas ciocia (jej też czasem wróżyłam) i przyznała się, że była u jakiegoś szamana, który zapowiedział jej problemy z gardłem. Ciocię zbadał lekarz, który rzeczywiście stwierdził guzki na krtani i skierował ją na biopsję. Byłam przerażona. Opowiedziałam o tym mojemu nowemu koledze i on zaproponował mi, żebym pojechała z nim i jego żoną na środowe spotkanie do Kościoła (protestanckiego), by pomodlić się. Uspokoił mnie, że to nic zobowiązującego. Nie wierzyłam w Boga, ale wtedy byłam gotowa pójść nawet do sekty, gdyby miało to jej pomóc.
Na tym spotkaniu rozpłakałam się, zaczęłam się nieudolnie modlić i wtedy zniknęło ogromne napięcie. Zapragnęłam poznać tego Boga. Nie wiedziałam, kim On jest, ale poczułam się tam wspaniale, jak nigdzie wcześniej. Po zakończeniu spotkania, zostało kilka osób, którym opowiedziałam, co się dzieje. Uświadomiono mi też wtedy, jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą pokładanie ufności we wróżbach, horoskopach, itp. Kolega poprowadził mnie w modlitwie – wyrzekłam się kart tarota, błagałam Boga o przebaczenie i uzdrowienie cioci.
Pierwszy poranek po tej modlitwie był inny niż wszystkie. Dostałam energii i nadziei. Niestety, wciąż paliłam papierosy. Codziennie po przebudzeniu zanim zjadłam śniadanie, musiałam zapalić. Poprosiłam Boga, aby mnie uwolnił od tego nałogu, jeśli potrafi.
Minęły trzy dni po „modlitwie grzesznika”. Wstałam rano i pojechałam na uczelnię. Moja koleżanka poczęstowała mnie papierosem i nagle uświadomiłam sobie, że zapomniałam wypalić "porannego"! To był dla mnie taki szok, że nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W końcu przez cztery lata codziennie powtarzałam tę czynność! Odpowiedziałam jej, że może później. I czekałam, aż poczuję głód nikotynowy, ale on się nie pojawił do dziś. Z obawy, że jestem pod wpływem fajerwerków emocjonalnych, które prędzej czy później miną, nie przyznałam się, że nie palę. Nie udało mi się tego dłużej ukrywać. Paradoks, ale musiałam się tłumaczyć, dlaczego nie sięgam po papierosy.
Tydzień po „punkcie zwrotnym” mama powiedziała mi, że ciocia zgłosiła się do lekarza, by zrobić biopsję, do której nie doszło, bo tu z kolei stwierdzono, że guzy cudownie zniknęły. To był dla mnie ewidentny znak, że Bóg działa! Uwierzyłam, że mi wybaczył, że jestem dla Niego kimś wyjątkowym. Byłam już pewna, że chcę przeżyć z Nim resztę życia.
W domu lękałam się mówić o Bogu, gdyż bałam się reakcji domowników. W końcu powiedziałam im o moim nowym Kościele i na początku trudno było im się z tym pogodzić. Modliłam się do Boga o nasz dom i zaczęło się wszystko zmieniać. W tej chwili moje relacje w rodzinie są bardzo silne, oparte na miłości. Zawdzięczamy to Bogu.
W moim życiu bywa różnie, ale jest przy mnie Bóg. Moim szczęściem jest być blisko Boga (Ps. 73.28).