Wojciech Kuczyński SVD

Pieniężno, Poland

Niebezpieczny krok

 

„To ryzykowna sprawa wychodzić za próg domu.

Uważaj na nogi, bo nie wiadomo, dokąd Cię poniosą”

J.R.R. Tolkien

Mam na imię Wojtek. Jestem członkiem Zgromadzenia Słowa Bożego. 5 lat temu wykonałem taki krok. Opuściłem rodzinne strony i poszedłem na całość… Miałem wszystko, studiowałem to co mi się podobało, snułem plany związane z kapelą, którą z kumplem zamierzaliśmy założyć, byłem zakochany w pewnej dziewczynie. W domu też jako tako się układało. Od czasu do czasu pracowałem. Otaczała mnie wspaniała ekipa pewnych indywidualistów, których mogłem (i mogę dalej) nazywać przyjaciółmi. Znajomi pukali się w czoła, kiedy mówiłem im o (nie)moim pomyśle na życie. Wcale się im nie dziwię. Bo jak długo można mieć cierpliwość do człowieka, który zmienia życiowe plany jak rękawiczki? W końcu, w przeciągu trzech lat był to mój trzeci „idealny projekt” na życie. Będę studiował historię – słyszeli na początku. Później mówiłem, że zostanę politologiem, a na koniec: idę do zakonu… Wariactwo na maxa… I gdyby ktoś powiedział mi na początku roku, że w czerwcu złożę papiery do zakonu… popukałbym się w czoło i uznał gościa za świra. Raz byłem. Dziękuję, to nie moja bajka – myślałem… Bóg miał swoje plany, ja zaś swoje. Nie dogadywaliśmy się. Fakt, wyciągnął mnie z bagna, mimo to nie miałem zamiaru angażować się bardziej niż przeciętny Kowalski, w życie religijne. Miałem swój cel, swoje kredki. I nie chciałem też stracić kontroli nad MOIM życiem, „oddając je w ręce Ojca”. On jednak był cierpliwy. Powoli dotykał serca. Momentem przełomowym stało się jedno smutne wydarzenie – śmierć najlepszego pałkera na świecie – Piotra „STOPY” Żyżelewicza. Pamiętam szok, który przeżyłem w momencie, kiedy dowiedziałem się, że Stopka jest w szpitalu, dostał wylewu i walczy o życie… Zaczęły mi towarzyszyć niedowierzanie, żal i ogromny smutek. Coś się ruszyło… W środku tygodnia, sam z siebie, poszedłem do Kościoła, na mszę. Modliłem się o powrót do zdrowia dla Piotrka i o siły dla Jego rodziny. Zacząłem odmawiać codziennie różaniec w Jego intencji. Miłosierny Ojciec miał jednak inny plan. Powołał Go do „Niebiańskiej kapeli”. Teraz, kiedy słyszę grzmot, uśmiecham się – Piotr daje czadu w Niebie. Życie biegło swoim torem. Zacząłem rozmyślać o sytuacji, w której jestem. Zadawałem sobie pytania: Kim właściwie jest dla mnie Bóg? Czy poznałem Jezusa? Co mam robić z własnym życiem? Przewartościowałem swoją drabinkę. Młodzieńcze ideały znów zapłonęły, bunt dojrzał. Przestałem negować rzeczywistość, a zacząłem odrzucać niesprawiedliwości tego świata. I odczuwałem coraz większą tęsknotę, za Bogiem i Kościołem. Paliło mnie ogromne pragnienie dzielenia się tym, że spotkałem żywego Chrystusa, który przemienił moją sytuację; który nie bał się wejść w to gówno, w którym siedziałem – alkohol, imprezy, stawianie siebie na pierwszym miejscu, pozycja roszczeniowa… Wszystko to prowadziło do śmierci – najpierw ciała a następnie duszy. Jezus nie zostawił mnie samego. Przywrócił mi godność Bożego dziecka. Wahałem się. W czerwcu wybrałem się ze znajomymi na juwenalia warszawskie, tzw. „Ursynalia”. KORN – legenda metalu – był główną gwiazdą. Oprócz nich grać mieli tacy zawodnicy jak: Still Well, Alter Brige, Guano Apes, Carrion czy Proletaryat. Grzechem byłoby ominięcie takiego wydarzenia. Coś jednak nie dawało mi spokoju – Bóg upominał się o mnie. Podziwiając Warszawę nocą, rozmyślałem. Postanowiłem, że wyjadę na pola Lednickie, na spotkanie młodych. A dalej się zobaczy… Wariacki plan został wcielony w życie. Po pierwszym dniu święta studenckiego pojechałem na Lednicę. Wkręciłem się w ewangelizację na obrzeżach lednickich pól. Głosiłem Chrystusa i… sam byłem ewangelizowany przez ludzi, z którymi rozmawiałem. Po powrocie do domu, chociaż zmęczony i spalony czerwcowym słońcem, byłem radosny i miałem pokój w sercu. Tato pokazał mi, jaka jest moja droga. Nie było innej możliwości – po powrocie złożyłem papiery do zakonu. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Miałem ufność w sercu. Wiedziałem, że zostanę przyjęty… I tak było. Pod koniec czerwca otrzymałem list z prowincjalatu, oznajmujący tę radosną decyzję. Przyjęli mnie! Dostałem drugą szansę. 15 sierpnia 2011 r. miałem stawić się w Nysie, aby właśnie tam rozpocząć postulat (I okres na drodze życia zakonnego). Zostało mi tylko podzielenie się tą radosną wiadomością z przyjaciółmi i… rodzicami. Postanowiłem, że przyjemność należy dawkować w małych ilościach – stopniowo, co tydzień będę informował kolejne osoby o decyzji. Pierwsi byli przyjaciele… Ostatni zaś (na tydzień przed wyjazdem) dowiedzieli się rodzice. O dziwo, bez większego płaczu, zaakceptowali mój wybór i drogę życia, którą obrałem. Szokiem dla mnie było zdanie, które powiedział mój tato: „Spodziewaliśmy się tego, ale nie przypuszczaliśmy, że podejmiesz tą decyzję tak szybko”. 14 sierpnia opuściłem rodzinne miasto, przyjaciół, rodziców i rozpocząłem stary-nowy etap w życiu. Niedługo minie 5 lat od tego kroku. Myślę sobie, że trzeba być kompletnym świrem, aby zrezygnować z tych wszystkich dobrych rzeczy i pójść do zakonu, gdzie życie nie rozpieszcza. Z miłości do kobiety zrezygnować jedynie dla Miłości piękniejszej i bezinteresownej, którą jest Bóg. Mimo wszystko, gdybym miał dzisiaj wybierać, zrobiłbym dokładnie to samo. Nie żałuję tego wyboru. Pan Bóg codziennie potwierdza Swoją miłość do mnie. Stawia na mojej zakonnej drodze mądrych ludzi, którzy pomagają mi wzrastać w powołaniu. Niczego nie muszę się obawiać, bo ON jest przy mnie. Im dłużej jestem w zakonie, tym więcej widzę znaków, które towarzyszyły mojemu życiu i określały powołanie, którym mnie obdarzył. I chociaż tak po ludzku czasami się nie chce, braknie sił czy nie dostrzega się sensu tego wszystkiego, to wiem jedno – warto zaryzykować. Rzucić się na głęboką wodę, ufając Jezusowi na maxa, a nie sobie. Wybór został podjęty. Teraz, każdego dnia wystarczy go ponawiać… Skoro Chrystus powołał, to da siły, aby tę drogę kontynuować i postawi odpowiednich ludzi, którzy poprowadzą dalej…

— Read more —
Contact me Learn more about Jesus

Similar stories