Tęskniąc za czymś więcej...
Niemożliwe! Inteligentni, przystojni i kochający Boga!!! Przecież tacy mężczyźni nie istnieją! Kto jak kto, ale ja przecież znam życie i wiem, że wcześniej czy później każdy zdradzi, porzuci, oszuka... wystarczy jedynie stworzyć ku temu odpowiednią okazję.
Odkąd pamiętam...
Odkąd pamiętam miałam w sobie głód czegoś więcej.... Tęskniłam za czymś co mnie wypełni i nada życiu jakiś głębszy sens. To może dlatego, szukałam Boga w kościołach, pustych i pełnych, wiedząc, że musi być coś więcej niż to czego doświadczałam w religijnych rytuałach.
Jestem osobą intensywną i tego też szukałam w przyjaźniach, potem w związkach, a wszystkie zranienia i porażki kompensowałam sobie wpadając coraz głębiej w naukę, potem pracę i uzależnienia.
Pragnęłam miłości i poczucia, że komuś na mnie bezgranicznie zależy. Pragnęłam kogoś, kto będzie mnie kochał niezależnie od tego jaka jestem i co robię. Kogoś kto będzie gotów oddać za mnie swoje życie. Panicznie bałam się ciszy i każdej chwili nic-nierobienia. Nienawidziłam i nie potrafiłam być sama z sobą nawet przez kilka minut.
Skakałam więc z relacji w relację, wpadając w coraz większą beznadzieję, aż w końcu utraciłam swoją wrodzoną radość życia. Największym ciosem dla gasnącej nadziei był moment, kiedy zawiodłam i rozczarowałam samą siebie.
Śmierć wydawała się być upragnionym rozwiązaniem.
Wiosną 2004 roku...
... snując plany wyjazdu do Nowej Zelandii, wiedziałam, że decyduję się na małżeństwo z człowiekiem, który mnie kocha. Jednak jego propozycja była zastanawiająca... miało to być małżeństwo na dwa lata, z możliwością przedłużenia, jeśli by było okej. I chociaż w tym czasie wydawało mi się, że kocham kogoś innego, to i tak nie miało to znaczenia, bo już wtedy wiedziałam, że prawdziwa miłość nie istnieje.
Jakakolwiek próba analizy mojej sytuacji przyprawiała mnie o mdłości. A ja nadal posłusznie wypełniałam swoje religijne rytuały, a moje serce gorzkniało stając się coraz bardziej podobne do zaciśniętego w kamień żołądka.
A jednak...
Jednak... Oni byli prawdziwi. Na pewnej konferencji, gdzie pojawiłam się jako tłumacz, zobaczyłam młodych, przystojnych, kochających Boga mężczyzn i pomyślałam, że pewnie kiedyś będą mieli swoje żony i że to nigdy nie będę ja. Poczułam, że ktoś mnie oszukał. Nagle okazało się, że rzeczywistość, której zawsze, mniej lub bardziej świadomie, pragnęłam, istniała naprawdę, a ja... a ja byłam głęboko w swoim bagnie, z którego wiedziałam, że już się nie wydostanę. Ogarnęła mnie rozpacz.
Miałam poczucie, że spadam w ogromną przepaść i wyciąga się do mnie wielka i jasna ręka. Wiedziałam, że jeśli jej teraz nie chwycę to umrę już na zawsze.
Przez kolejne tygodnie przed oczami przewijały mi się wszystkie osoby, które skrzywdziłam. Chciałam zapłacić, ponieść karę, ubiczować się za to wszystko co zrobiłam, a zamiast tego zobaczyłam zmasakrowane ciało człowieka, który kochał mnie tak bardzo, że zdecydował się ponieść tę karę za mnie. O jak bardzo chciałam sama zawisnąć na tym krzyżu ... na nic innego przecież nie zasługiwałam.
Zamiast tego
Zamiast kary, doświadczyłam Bożej łaskawości. Zamiast śmierci, dostałam życie. Miłość, której doświadczam od człowieka, który za mnie umarł przemienia moje życie każdego dnia. Ten człowiek, a zarazem Bóg, Jezus, wyprowadził mnie z mojego bagna i beznadziei. Odłączył od ludzi, z którymi się nawzajem niszczyliśmy. Powoli i cierpliwie uczył nowych zdrowych relacji, przebywania z samą sobą, ciszy, sensu i codziennej radości życia.
W tej, prawie już 10 letniej przygodzie z żywym Bogiem, zdarzyło mi się doświadczać trudnych rzeczy takich jak depresja i załamanie nerwowe. To co trzymało mnie przy życiu kiedy wydawało mi się, że ono już się kończy, to świadomość tego, że On wie dlaczego jeszcze żyję - po co i dla kogo.
Wiedziałam, że jest dobry i mnie nie zostawi. Nigdy mnie nie zostawił. Przechodził ze mną, ręka w rękę, przez najciemniejszą dolinę, podnosząc, lecząc, uzdrawiając zbolałe serce i opatrując jego rany. To On odtruł mnie z goryczy i wypełnił wdzięcznością, pokojem i wielką, niezależną od okoliczności, radością.
Życie nie jest łatwe, ale bez Niego bywa, czy też jest, nie do zniesienia.
A jeśli...
Jeśli czytasz to i masz pytania, to napisz. Nie ma dla mnie większej radości niż dzielić się tym, co uratowało mi życie i przywróciło nadzieję i sens. Bo sens jest. I Bóg jest. Jest dobry. Nie daj się okłamać.