Józef Trzebuniak

Pieniężno, Poland

Jestem misjonarzem

Witam serdecznie!

Dziesięć lat temu, dokładnie 21 maja 2006 roku zostałem wyświęcony na księdza w Zgromadzeniu Słowa Bożego. Długa była moja droga do święceń kapłańskich - osiem lat formacji. Dlatego tak bardzo cieszyłem się, że zostałem kapłanem.

Równocześnie pojawił się we mnie bunt, ponieważ wstąpiłem do zgromadzenia misyjnego, a zostałem przeznaczony do pracy w Polsce. Chciałem pojechać na misje do Azji, a dokładnie do Japonii, Korei Południowej, Chin lub Mongolii. Uczyłem się nawet tych trudnych języków przez kilka lat w czasie formacji seminaryjnej. Niestety na nic moja praca i włożony trud - myślałem.

I w takim buncie mijały pierwsze lata mojego kapłaństwa na parafii Królowej Apostołów w Rybniku. Musiałem chodzić do szkoły budowlanej, aby uczyć niesfornych uczniów. Ponadto miałem dużo pracy duszpasterskiej. Mijały miesiące i dopiero po dwóch latach moi przełożeni przypomnieli sobie o mnie.

Chciałem znowu prosić o wyjazd na misje. Niestety znowu się nie udało. Co więcej zostałem wysłany na trudne studia z łaciny i greki na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Mój wyjazd na misje jeszcze bardziej się oddalił. Przez pięć lat pracowałem tam ze wspólnotą neokatechumenalną i sam zacząłem "robić drogę". Były przy tym różnego rodzaju akcje ewangelizacyjne, ale moje pragnienie wyjazdu na misje nie było zaspokojone.

Dopiero po trzecim roku przełożeni zgodzili się, abym najpierw pojechał na kurs języka angielskiego do Stanów Zjednoczonych. Spędziłem tam rok i już chciałem pozostać na Karaibach, gdzie akurat potrzebowano kapłanów, ale i tym razem przełożeni powiedzieli stanowczo: Nie, wracaj do Polski i kończ studia. Wróciłem więc i kontynuowałem moją pracę intelektualną. Znowu minęły dwa lata, a ja byłem zawiedziony, że ciągle nie jestem w pełni misjonarzem.

Po kolejnym etapie moich studiów pojechałem na wymianę studencką do Belgii. I tam nastąpił przełom w moim życiu kapłańskim. Doświadczyłem osobiście, że wcale jeszcze nie jestem gotowy do pracy misyjnej i do dawania świadectwa. Na tej "pustyni duchowej" trudno było mi znaleźć, choć jedną osobę, która chciałaby towarzyszyć mi w czasie codziennego sprawowania Eucharystii. Owszem, po pewnym czasie dołączyły się dwie studentki, ale i tak, gdy odprawiałem dla nich mszę świętą, myślałem o Jezusie Chrystusie, który w samotności umierał na krzyżu. Bardzo się z Nim wówczas utożsamiałem. To doświadczenie pomogło mi zrozumieć, jak bardzo jestem jeszcze słaby i niezdolny do tego, aby iść samemu w świat i dawać świadectwo o moim Mistrzu. Dorosłem do przekonania, że jeszcze długa droga przede mną, abym czuł się na tyle silny, by móc głosić Ewangelię na krańcach świata. 

Obecnie nie jestem już tak bardzo zbuntowany, że przełożeni nie pozwalają mi wyjechać na misje. Staram się spełniać rolę misjonarza w tych środowiskach, w których akurat się znajduję. I wcale nie jest to proste zadanie. Często, nawet tutaj w swojej ojczyźnie, brakuje mi odwagi do mężnego dawania świadectwa o Chrystusie. Przyjmuję więc wolę Bożą na moje życie z pokorą i czekam z nadzieją na kolejne decyzje moich przełożonych. Moje nastawienie jest jednak całkowicie inne niż na początku mojej drogi kapłańskiej. Wiem, że wcale nie muszę dostać tego, czego pragnę, bo może wcale nie to jest dla mnie najlepsze.

W ostatnim czasie staram się być misjonarzem dla tych, których spotykam na moich codziennych ścieżkach życia. Zacząłem misjonować uśmiechem, dobrym słowem, pomocną ręką... I dzięki temu doświadczam małych cudów, których Bóg dokonuje w moim życiu. Spotkani ludzie zaczynają się przede mną otwierać, mówią mi o trudnościach i radościach swojego życia. A ja z wielką pokorą i łagodnością staram się być dla nich jak najlepszym przyjacielem, ojcem czy bratem... Chwała Panu!!!

— Read more —
Contact me Learn more about Jesus

Similar stories