" On dał mi całkiem nowe życie..."
„ Oto ja poślij mnie..” – słowa tej młodzieżowej piosenki towarzyszyły mi, gdy odkrywałam swoją życiową drogę, gdy odpowiadałam Jezusowi na Jego wezwanie. Jednak zanim powiedziałam Mu swoje „ tak” minęło trochę czasu…
Pierwsza myśl, że mogłabym pójść do klasztoru pojawiła się w gimnazjum. Przygotowywałam się wtedy do Sakramentu Bierzmowania, angażowałam się mocno w życie parafii. Poznałam pewną siostrę zakonną, która prowadziła rekolekcje dla dziewcząt w mojej miejscowości. Zaczęłam w nich uczestniczyć, pragnęłam czegoś więcej. Sądziłam, że moje życie duchowe jest mocno ugruntowane. Z czasem uświadomiłam sobie, że to wszystko było budowanie na piasku- nie na skale. Z perspektywy czasu uświadamiam sobie, że ja naprawdę chciałam żyć maksymalnie dla Jezusa, że to pragnienie które się we mnie zrodziło nie było jakimś złudzeniem- było szczere, ale zagłuszane przeze mnie. Widząc radość, wolność i szczęście sióstr chciałam tego samego. Coś we we mnie krzyczało, że też tak mogę, że też tego pragnę. Pamiętam sytuację, gdy ksiądz który przygotowywał mnie do bierzmowania zapytał: „ Czego chcesz w życiu, co chcesz robić”? Ja mu odpowiedziałam bez zastanowienia : „ Chcę być szczęśliwa, chcę swoje życie oddać Chrystusowi.” Uwierzcie, że jego wyraz twarzy był komiczny, uśmiechnął się i dodał:” Pięknie, ale to wszystko nie jest takie proste, przekonasz się o tym.” Ja ze swoim wewnętrznym szaleństwem pomyślałam „ Dam radę”! Co się później okazało ten kapłan miał rację, a ja do końca nie dawałam tej rady, której byłam tak pewna. W tamtym czasie zafascynowałam się pewna osobą, była nią Matka Teresa z Kalkuty. Poznając jej historie jeszcze bardziej zapragnęłam poświęcić swoje życie Bogu i drugiemu człowiekowi.
Rozpoczął się okres szkoły średniej, który dla mnie osobiście był bardzo trudny i burzliwy. Czas buntu, odejścia od Kościoła i Boga. Wyjechałam do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. Mogłoby się wydawać, że to jeszcze bardziej powinno mnie zbliżyć do Kościoła i pozwolić wzrastać mojemu powołaniu, jednak było zupełnie inaczej. Towarzystwo, pierwsze” zakochania”, różne trudności osobiste spowodowały, że zagłuszyłam w sobie wcześniejsze pragnienia. Stwierdziłam ,że Kościół , przykazania a już na pewno Bóg nie są mi potrzebne do szczęścia. Budowałam ten swój świat, który składał się z zabaw, życia bez jakichkolwiek wyższych wartości. To było to moje złudne szczęście. Niby byłam szczęśliwa, ale tak naprawdę w głębi serca byłam strasznie samotna. Miałam swoja sympatię, znajomych, ale ciągle był we mnie trudno wytłumaczalny „ głód”. Czas szkoły średniej mijał, ja żyłam z dnia na dzień, od weekendu do weekendu w coraz większym bagnie... aż do pewnego czasu…
Do naszej szkoły przyjechał pewien kapłan poprowadzić rekolekcje. Nie podchodziłam do tego wydarzenie zbytnio entuzjastycznie. Myślałam - kolejne gadanie i tyle. Jednak już wtedy Pan Bóg miał swój plan, aby „potrząsnąć” moim dotychczasowym życiem bardzo mocno. Prowadzone konferencje były o tematyce Bożej Miłości( myślałam sobie wtedy:” co za oklepany temat, wszędzie o nim słyszę”). Jednak ten banalny temat stał się dla mnie bramą do nowego życia, dosłownie nowego. Każde usłyszane słowo przeszywało mnie, miałam wrażenie, że było kierowane tylko do mnie. Gdzieś w głębi serca słyszałam: „ Nic nie jest jeszcze stracone, Ja ciągle na ciebie czekam. Pragnę ciebie mimo twych grzechów.” Pierwszy raz wtedy poczułam, że Komuś na mnie naprawdę tak szczerze zależy. Pociągnięta tymi wszystkimi myślami poszłam do spowiedzi, przełamałam się…wykrzyczałam Jezusowi ból i ciężar który przez tak długi czas nosiłam w sobie. W tamtym momencie coś we mnie pękło, rozpoczął się czas oczyszczania, uzdrawiania. Nie był to łatwy okres mojego życia, ale błogosławiony. Doświadczałam działania Boga ŻYWEGO w moim życiu.Poznałam wtedy wspólnotę RSC, dzięki niej wielu wspaniałych i wartościowych ludzi, także takich jak ja- po wielu przejściach, ale pragnących „ narodzić się na nowo”. Zerwałam stare relacje, zaczęłam bardziej świadomie odpowiadać za swoje życie. Miałam świadomość, że za jakiś czas okres liceum się skończy i pojawiało się pytanie: „ co dalej”? Z jednej strony pragnienie pójścia na wymarzone dziennikarstwo albo resocjalizację, mąż i gromadka maluchów, a z drugiej wewnętrzne jakieś przynaglenie, że chcę czegoś innego, że Ktoś inny gdzieś mnie woła. W tamtym czasie poznałam dwie Misjonarki. Patrząc na nie widziałam niesamowite ich szczęście, one promieniowały pokojem, radością, miały w sobie „ to coś” . Wiedziałam, że nie daję im tego ten świat, ale Jezus. Coraz mocniej słyszałam Ten głos: „ Ty też możesz być tak szczęśliwa, nie bój się tylko tego przyjąć”. Żyłam w przeświadczeniu, że kto jak kto, ale ja to już na pewno nie mogę pójść do zakonu, zwłaszcza z taką historią życia. Skupiłam się tak bardzo na swojej słabości zapominając, że : „ Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego.” On może w naszym życiu dokonać wielu cudów, jeśli tylko Mu na to pozwolimy. Jestem wdzięczna Panu Bogu, że w tamtym czasie rozeznawania postawił na mojej drodze duchowych przewodników, którzy razem ze mną odkrywali moją drogą. Przez nich i przez wiele różnych sytuacji Jezus dawał mi znaki, zapraszał, zachęcał, abym za Nim poszła.
Przekraczając po raz pierwszy bramę klasztoru, poczułam niesamowitą radość . Zapytałam wtedy:
” Czy tu mnie chcesz, czy to ma być mój dom?” Pokój który pojawił się w moim sercu był odpowiedzią na te wszystkie pytania i obawy, które się pojawiały. Wtedy moją jedyną odpowiedzią było: OTO JA, POŚLIJ MNIE!
Do Zgromadzenia wstąpiłam w 2011 roku i od tamtego czasu należę do Misjonarskiej rodziny.Dzięki niej uczę się kochać Jezusa i drugiego człowieka. Czasami wspominam słowa, które przed laty powiedział mi katecheta, gdy usłyszał o moich planach na przyszłość. Miał rację, nie było łatwo i nie będzie, ale dla Jezusa warto to wszystko przeżyć. Od Niego dostałam całkiem nowe życie. Codziennie obdarza mnie swoimi łaskami, które sprawiają, że mogę podejmować misję, którą mi zleca.
Wiem, że : ZA ŁASKĄ BOGA JESTEM TYM ,CZYM JESTEM. JEGO MIŁOŚĆ UCZYNIŁA MI TO WSZYSTKO!
s.Sylwia