Tomek N

Trójmiasto, Poland

Ksiądz Cię nie zbawi

                Cześć, jestem Tomek i chciałbym Wam opowiedzieć świadectwo dotyczące pewnej spowiedzi, którą odbyłem 3 lata temu.

                W tamtym czasie miałem taką myśl, która mnie strasznie gnębiła. Jak to możliwe, że osoba, która deklaruje się jako katolik i chodzi do kościoła, udzielając się we wspólnotach (a nawet pomaga w głoszeniu rekolekcji), tak bardzo grzeszy? To mnie mocno dołowało, czułem się "niegodny" Bożej łaski. Sądziłem, że gdyby ktoś obcy, z zewnątrz, spojrzał na moją wiarę, to stwierdziłby, że jestem hipokrytą, bo moja wiara to jedynie pozory. Niby taki wierzący, a jednak grzesznik.

                Takie podejście strasznie utrudniało mi wiarę. Podchodziłem do niej jak do listy moich zalet (dobrych uczynków, wypełniania przykazań) oraz wad – czyli grzechów.

                Co najgorsze – zawsze ten bilans wychodził na minus, zawsze grzechy przeważały.

                Wtedy pojechałem na spotkanie młodych organizowane przez braci Kapucynów w Wołczynie. Jest to coroczne, bardzo klimatyczne wydarzenie, na którym zbiera się mnóstwo młodych ludzi na polu namiotowym i spędza czas koncertach (przeróżnych – były m.in. zespoły rockowe takie jak Luxtorpeda, czy reagge z niezawodnym Maleo) oraz modlitwie – w planie są Msze Święte, adoracje i właśnie spowiedź.

               Sporo oczekiwałem od tej spowiedzi. Warunki sprzyjały, spowiedź odbywała się na świeżym powietrzu, był fajny klimacik (zachód słońca, ładnie podświetlony kościół, takie tam ? ) – a do tego Bracia mieli na co dzień kontakt z młodzieżą. Dlatego też stojąc w kolejce byłem przekonany, że ta spowiedź u tego Brata będzie wyjątkowa. Najlepsza. Że Brat powie mi zaraz takie kazanie, które całkowicie wywróci moje życie. Powie coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem, a sprawi, że odejdę od niej święty i pełen energii do walki ze swoimi słabościami.

                Tymczasem powiedział mi jedno zdanie:

                „Jezus przyszedł na świat nie po to, aby potępiać, lecz po to, aby usprawiedliwiać.”

                Początkowo się zawiodłem. Jak to? Tak krótko? Pomyślałem, że zapewne brat był zmęczony sporą ilością spowiedzi i po prostu nie chciało mu się dłużej mówić. Dopiero po pewnym czasie doszło do mnie, że to zdanie odmieniło moje życie.

                Tak jak od tej spowiedzi oczekiwałem dużej ilości słów, długiego kazania, czyli tak naprawdę oczekiwałem pomocy drugiego, mądrzejszego ode mnie człowieka, tak samo traktowałem swoją wiarę. Często szukałem Boga tam, gdzie była jakaś wspólnota, akcja, było dużo ludzi, była radość, fajny klimacik, gdzie coś się działo. W tym wszystkim często zapominałem o tym, co było najważniejsze, czyli o samym Bogu. I podobnie robiłem, oczekując tej spowiedzi.

               Tymczasem to jedno zdanie, które mocno pracuje we mnie od wielu lat i nazwałbym je „mottem” mojej wiary, uświadomiło mi prostą rzecz – że jeśli zawsze będę koncentrować się na Bogu we wspólnotach, a nie na całej otoczce wokół, to w tym momencie moja wiara nie będzie krępująca, ani męcząca i nie będzie mnie ograniczać. Podobnie ze spowiedzią – zamiast oczekiwać od niej przebaczenia od samego Boga, liczyłem na jakieś długie kazanie.

               Dlaczego? Ponieważ skupienie się na Bogu umożliwia zrozumienie czegoś niezwykłego: że nawet jeśli zgrzeszę 100 razy, to Bóg przebaczy mi 101 razy, a kolejne 1000 razy będzie gotów mi przebaczyć w przyszłości. Zawsze mnie usprawiedliwi i oczyści z bycia hipokrytą, ponieważ po to przyszedł na świat. I nieważne co zrobię, zawsze będę godzien nazywać się Jego synem.

                Kto by pomyślał, że aby to sobie uświadomić i pozbyć się swojego przygnębienia, wystarczyło przestać skupiać się na ludziach wokół i pamiętać, że to Jezus mi przebacza, a nie ksiądz, kolega… czy też ja sam.

                Chwała Panu!

— Read more —
Contact me Learn more about Jesus

Similar stories