O co w chrześcijaństwie chodzi
Witam Cię serdecznie!
Pozwól, że wykorzystam sposobność, jaką daje ten portal, by opowiedzieć więcej o sobie. Przede wszystkim o tym, dlaczego wierzę w Boga i o co w wierze – według mnie – tak naprawdę chodzi.
TŁO
Niektórzy ludzie wiarę wysysają z mlekiem matki. I tak im już jakoś zostaje na całe życie. Inni, rozczarowani postawą osób obnoszących się ze swoją religijnością, dystansują się od chrześcijaństwa (szczególnie w jego naszym polskim wydaniu). Niektórzy porzucają dziecięcą wiarę pod wpływem argumentacji naukowej. Ale przypuszczam, że większość z nas obraca się gdzieś w szarej strefie pomiędzy wojującym ateizmem a gorliwą wiarą. Niby wierzymy, ale często nie ma to wielkiego wpływu na nasze codzienne sprawy.
Teoretycznie kwalifikuję się do tej pierwszej grupy. Wychowałem się w rodzinie, gdzie Bóg nie był tematem tabu. Moi rodzice szczerze starali się żyć według chrześcijańskich wartości – i to nie tylko w niedzielne poranki. Jestem im wdzięczny za ich przykład wiary.
DYLEMATY
Jednak jako nastolatek musiałem zmierzyć się wewnętrznie z tym dziedzictwem. Nie był to jakiś wielki bunt, ale raczej niepokojące pytania gdzieś tam w środku: Czy Bóg naprawdę istnieje? Czy mogę Go jakoś bardziej „odczuć”, lepiej poznać? Czy On może w jakiś realny sposób oddziaływać na moją duszę, moją osobowość, moje ciało? O co tak naprawdę chodzi w wierze chrześcijańskiej?
Do tego doszła konfrontacja z twierdzeniami nauki, która odważnie postulowała, że nie trzeba odwoływać się do Boga-Stwórcy, by wytłumaczyć początek i sens istnienia wszechświata. Fascynowały (i niepokoiły) mnie te tematy. Chciałem być uczciwy wobec siebie i spróbować rozstrzygnąć dylemat wierzyć czy nie wierzyć jak najbardziej obiektywnie.
Jako młody chłopak zakochałem się w historii. Podręczniki do tego przedmiotu pochłaniałem zwykle jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. Z początku najbardziej ekscytowały mnie zamki, czołgi i krwawe bitwy, z czasem jednak na plan pierwszy wysunęły się znajome pytania: Jaki jest sens ludzkiego życia? Dla jakiej idei warto żyć (i umrzeć)?
Nie mówiąc o zagadnieniach dotyczących prawdziwości wydarzeń, które tak dobrze znałem z mojej dziecięcej Biblii z obrazkami. Trudno było uciec od pytań o wiarygodność historyczną Pisma Świętego. Kluczową kwestią w tym wszystkim, być albo nie być chrześcijaństwa, była z pewnością osoba Jezusa Chrystusa. Stanąłem przed wyborem, czy przyjąć za prawdę relacje o jego życiu, cudach, których dokonał, nauce, którą głosił, męczeńskiej śmierci i – przede wszystkim – zmartwychwstaniu.
Nie będę się rozpisywał o szczegółach tych moich poszukiwań. Każdy zresztą musi sam „przerobić” te kwestie. Opowiem pokrótce, do czego doszedłem.
ODKRYCIA
Odkryłem, że Biblia jest zaskakująco wiarygodnym dokumentem historycznym. Nowy Testament na przykład jest doskonale osadzony w chronologii i realiach I wieku naszej ery. Jezus z Nazaretu nie jest postacią legendarną. Najwcześniejsze nowotestamentowe relacje o jego życiu i działalności powstały kilkanaście lat po jego śmierci. To niezwykle krótki odstęp jak na warunki starożytne. Czy w tak niedługim czasie mogły powstać tak wybujałe legendy na temat Jezusa? Czy wszystkie te opowieści o jego cudach, wszystkie te fascynujące mowy i dialogi z żydowskimi przywódcami wyssali apostołowie z palca? Czy te 500 osób, które spotkało zmartwychwstałego Chrystusa – wspomina o nich święty Paweł w 1 Liście do Koryntian – zmówiło się, by szerzyć mit o zmartwychwstaniu?
W temacie nauka a wiara szczególnie zaintrygowała mnie kwestia powstania życia na ziemi: jak powstało pierwsze DNA, pierwsza komórka, pierwszy żywy organizm? Jakie jest matematyczne prawdopodobieństwo, że tak złożona cząsteczka jak DNA powstanie przypadkiem? I że się od razu nie rozpadnie w niesprzyjającym chemicznie środowisku? Według mnie najbardziej sensownym wytłumaczeniem tajemnicy powstania życia jest założenie, że coś lub ktoś pomogło temu procesowi z zewnątrz. Ja wierzę, że tym kimś jest Bóg, którego opisuje Biblia.
Takich „otwartych kwestii” w nauce jest oczywiście dużo więcej (powstanie wszechświata, różne aspekty teorii ewolucji). Analizując te zagadnienia, doszedłem do wniosku, że nauka nie musi być koniecznie w opozycji do wiary. Ośmielam się twierdzić, że wiara w istnienie wiecznego, inteligentnego, duchowego bytu, który stoi za tym wszechświatem i za moim istnieniem, nie jest czymś absurdalnym.
Ale nie jest to ktoś, o kim da się jedynie prowadzić filozoficzne spekulacje. To ktoś, z kim można nawiązać realny, osobisty kontakt.
DECYZJA
I to jest dla mnie najważniejsze: Ja go spotkałem! Doświadczyłem Boga, odczułem mocno jego obecność. On wpłynął (i wpływa) na moje życie. Jest mi bliski.
Wracając do moich lat nastoletnich – był taki moment, kiedy powiedziałem Bogu: Wierzę, że istniejesz. Że mnie stworzyłeś. Oddaję się Tobie. Powiedziałem Jezusowi: Wierzę, że cierpiałeś za zło i egoizm, który jest we mnie. Przebacz mi. Zapraszam Cię do mojego życia. To był taki świadomy początek mojej drogi z Bogiem.
Zacząłem stopniowo odkrywać, jak może wyglądać taka bliska codzienna więź z Bogiem jako moim Ojcem. Szło o coś zdecydowanie więcej niż religijne gesty i rytuały.
WIĘŹ
Uczyłem się, jak Bogu ufać – w tym, przez co właśnie przechodziłem. Stres w szkole, nieśmiałość, pierwsze miłości... To oczywiście nie tak, że Pan Bóg to jakiś Dobry Wujek, u którego teraz mogłem sobie „załatwić” dobre oceny, mnóstwo pieniędzy i uczucie pięknej dziewczyny. On był tym, z kim mogłem dzielić te przeżycia. On był ze mną w każdej sytuacji. Zmienił moją życiową perspektywę – z: jak się w życiu najlepiej ustawić na: jak żyć tak, by sprawić radość mojemu Ojcu.
Uczyłem się modlitwy własnymi słowami, takiej prostej, bez religijnych ozdobników.
Odkrywałem, jak – bez zbędnego napuszenia i religijnej pozy – żyć według przykazań Chrystusa na co dzień: być dla innych życzliwym, dotrzymywać danego słowa, nie rozsiewać plotek, nie oszukiwać. Nie że w jeden dzień stałem się święty, ale miałem taką wewnętrzną potrzebę, by pracować nad swoim charakterem i dążyć (powoli i z upadkami) do wzoru, którym stał się dla mnie Jezus.
DOŚWIADCZENIE
Ale najpiękniejsze chyba było dla mnie odkrycie, jak intensywnie może człowiek doświadczać obecności Pana Boga w swoim życiu. Były takie chwile, które wręcz trudno opisać słowami. Niemal namacalnie, fizycznie czułem obecność Kogoś wspaniałego, świętego, dobrego, kochającego. Pamiętam jeden taki moment – byłem sam w swoim pokoju, nie była to więc jakaś zbiorowa religijna histeria, nie wprowadzałem się w trans ani nic z tych rzeczy. Po prostu wiedziałem, że Bóg jest blisko mnie. Było mi bardzo wstyd z powodu moralnego „brudu”, którym byłem jakby „oblepiony”, a który także odczuwałem niemal fizycznie. Jednocześnie byłem absolutnie pewien, że ten Ktoś, mój Pan, mój Ojciec, mnie kocha, przebacza mi, przyjmuje mnie. Czułem w środku niezwykły spokój, taką krystalicznie czystą, spokojną radość.
Nie doświadczam Boga w taki sposób codziennie. To są wyjątkowe momenty. Nie polegam też tylko na takich subiektywnych doznaniach. Moja wiara ma 2 płuca: fakty na temat Biblii, argumenty logiczne, rzetelne odczytanie przesłania Pisma Świętego, a z drugiej strony właśnie to osobiste doświadczenie Boga i to, jak On stopniowo pomaga mi zmieniać się na lepsze.
Sens życia odnalazłem w Bogu. W życiu dla kogoś, kto sprawił, że tu jestem, dla kogoś większego niż ja, większego niż najwspanialsze ludzkie idee.
ZAPROSZENIE
Gorąco zachęcam Cię do szukania Boga i, jeśli jesteś przekonany, że On istnieje, do świadomego, całkowitego zawierzenia Mu swojego życia.
Jeśli masz jakieś pytania w kwestii relacji nauki i wiary albo wiarygodności historycznej Biblii, lub chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej na temat moich duchowych poszukiwań (bo siłą rzeczy opisałem to wszystko bardzo skrótowo), zapraszam do kontaktu ze mną.
Szerokiej drogi,
Kuba