Ostatni upadek
Jestem jedynaczką, odkąd pamiętam doświadczałam pewnego rodzaju samotności.
Konno jeżdżę od dziecka. Kiedy siadałam w siodło, ta samotność schodziła gdzieś na dalszy
plan. Byłam ja, koń, pęd powietrza, przeszkoda pokonywana jedna za drugą.
Jestem ambitna, więc każdy błąd dokładnie analizowałam. Każdy upadek numerowałam, a
potem ćwiczyłam długimi godzinami, żeby się więcej nie powtarzał.
Podobnie traktowałam relacje z Bogiem. Chciałam być przed Nim idealna, nie upadać, dawać
sobie radę ze wszystkim, chciałam, by On miał mnie za co kochać.
To był zwykły obóz treningowy. Była zima. Ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu.
Ruszyliśmy na trening. Było nas 10 osób, a ja prowadziłam zastęp.
Nagle z pobliskiego lasu usłyszałam wyraźny, przeszywający, dźwięk łamiącego się drzewa.
Mój koń się spłoszył i ruszył galopem przed siebie, a wszystkie inne konie pobiegły za nim.
Ludzie pospadali, a ja jakoś trzymałam się w siodle. Ale kiedy koń zaczął strzelać z zadu
niczym kopany prądem, to już wiedziałam, ze spadnę. Wiedziałam też, że spadając polecę
prosto pod kopyta innych koni. Uświadomiłam sobie, że za kilka sekund mogę zginąć.
Nic nie mogłam sama zrobić. W sercu powiedziałam „Jezu ratuj, nie pozwól mi zginąć” i
spadłam prosto pod kopyta konia, na którym sama jechałam.
Mój kask pękł na pół, poczułam uderzania kopyt i nastała cisza.
Nie wiedziałam czy umarłam, czy żyje.
Jakby za mgłą usłyszałam głos „Nie wstawaj!” i podbiegł do mnie mężczyzna. Oceniając mój
stan powiedział „Uratował Cię sam Bóg, bo nikt inny nie mógłby tego zrobić”.
Byłam cała poobijana, ale mojemu życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
Kiedy w ciągu następnych tygodni dochodziłam do siebie, myślałam co Bóg dla mnie zrobił.
Zrozumiałam, że ratunek mojego życia nie zależy ode mnie, ale do Jezusa. On umierając za
mnie na krzyżu już mnie uratował i nie dotyczy to tylko jazdy konnej, ale całego moje życia:
Mojej słabości, grzechu, samotności. On kocha mnie taką, jaka jestem i niczym nie muszę
sobie na te miłość zasługiwać.
Dziś…. Dziś już nie liczę upadków. Ani tych na koniach, tych w moich słabościach też nie.
Wiem, że Jezus wyciągnie mnie z każdego mojego upadku. Ode mnie zależy tylko to, czy Mu
na to pozwolę.
Jeśli właśnie spadasz z „konia swojego życia” to zachęcam Cię – Krzycz! Wołaj do Boga. On
słyszy, On może, On CHCE Ciebie uratować.