Wolna i szczęśliwa!
Była we mnie ogromna złość, gdy ktoś mi mówił: będziesz zakonnicą! Miałam ochotę mu .....! Taka reakcja obronna. Nie zastanawiałam się nigdy dlaczego tak silnie reaguję, skoro to mnie nie dotyczy?
Miałam wtedy już 23 lata, 4 rok studiów. A pragnienia biegły ciągle tylko w jedną stronę: rodzina, mąż, dzieci!
Żyjącego Jezusa spotkałam mając ok. 17 lat. Doświadczyłam wtedy, że Bóg JEST, pierwszy mnie ukochał i to tak mocno i po prostu mnie. Gdy byłam dzieckiem i nastolatką, czułam się najmniejsza, nic nie warta, w moich oczach mniej niż zero. I pełna lęku.... Jednak wtedy w oczach Boga, Jego Słowie, które dla mnie stawało się żywe i pisane właśnie do mnie, zobaczyłam, że jestem drogocenna. Chciałam Boga poznawać, wiecej i więcej..... To był Jego czas. A ja miałam wrażenie, że idę po Jego śladach. Z czasem byłam już bardzo zaangażowana w różnych wspólnotach, głównie w Ruchu Światło – Życie. W technikum, potem na studiach. Widziałam na własne oczy, jak życie w bliskości z Bogiem przemienia mnie. Rosłam... z nieśmiałej, zalęknionej i pełnej kompleksów ...... Mówiłam o sobie, że jestem szczęściarą, tak się prezentowałam innym. Marzyłam o mojej przyszłości, o rodzinie i wspólnocie stworzonej z małżeństw. Byłam pewna, że tak będzie. Modliłam się też o rozpoznanie, czego Bóg chce ode mnie. W moim przekonaniu bardzo szczerze.... Ale brałam pod uwagę jedynie małżeństwo. A zakon, życie w samotności.... brrrrr. To mnie nie interesowało wogóle, nawet w myślach.
I tak mijał czas. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwa, młodość cudownie mijała..... Z jednej strony.
Z drugiej czułam narastający lęk o przyszłość. Zakryty przed innymi. Ale mnie coraz bardziej paraliżujący. Niepokój wzrastał. I żyłam trochę w dwóch światach. Oficjalnie szczęśliwa, a w środku coraz większy koszmar.
Nic się nie działo. Marzenia się nie spełniały. Byłam pewna, że chcę tego, czego chce Bóg. Tak się przecież modlę...
W końcu zdesperowana, postanowiłam Boga trochę "przycisnąć". Mój plan był na Niedzielę Miłosierdzia. Przypadek sprawił, że dowiedziałam się, że w tym dniu Bóg wysłuchuje i spełnia wszystkie modlitwy. Postanowiłam desperacko, że Go wypróbuję. Zapytam po prostu: kim mam być? Poproszę o znak. Całą wiarę, ufność położyłam na szali, ale obiecałam, że, jeśli mi odpowie, zrobię wszystko. Pierwsza szczera modlitwa. I ja czułam różnicę, że wreszcie pytam, proszę, a nie narzucam.
I stało się. Ten właśnie dzień, 27 kwietnia wyrył się w moim sercu. Tak, Bóg odpowiedział w nadmiarze. Dostałam nie tylko bardzo wyraźny znak, ale wszystko. I właśnie zakon. I wraz z odpowiedzią, lęk o przyszłość zabrany całkowicie! To cud! Przekręt o 180 stopni. A ja, niewiarygodne - najszczęśliwsza! Jakby mi ktoś serce wypuścił z klatki. Wolna i szczęśliwa! Spotkały się wreszcie pragnienia Jego i moje. A z tego jest moje szczęście. I ono trwa i ta historia też. Teraz jestem już prawie 4 lata po ślubach wieczystych.
Opowiadam Ci tą historię, bo doświadczyłam cudu uwolnienia z lęku o przyszłość.