szukałem jej blasku, ....
Kiedyś tuż przed maturą, będąc zauroczonym pewną dziewczyną napisałem wiersz, który zakończyłem stwierdzeniem „szukam jej blasku, blasku miłości”. Choć nie zdawałem sobie nigdy z tego sprawy, to zawsze pragnąłem być kochany i akceptowany takim jakim jestem. Kiedy byłem nastolatkiem rodzice na tyle na ile potrafili bardzo mnie kochali, troszczyli się o mój byt materialny, abym wyrósł na dobrego człowieka. Rzadko jednak słyszałem od nich słowa docenienia, a w zamian tego były ciągłe oczekiwania. W istnienie Boga nigdy nie wątpiłem, ale nawet będąc osobą religijną nie doświadczałem Bożej miłości w codziennym życiu.
Zacząłem więc szukać miłości i akceptacji wśród znajomych, w alkoholu, używkach tytoniowych i chemicznych. Zacząłem zakładać maski i udawać kogoś, kim naprawdę nie byłem. Stałem się pozerem, typem cwaniaczka i dresiarza. W tych poszukiwaniach miłości stałem się egoistą, osobą idącą po trupach do celu, gotową zmieszać z błotem nawet najbliższych. Od poniedziałku do soboty żyłem imprezami, zabawą itp., w niedzielę przepraszałem Boga za to wszystko i od kolejnego poniedziałku podobnie.
Na pierwszym roku studiów przyszedł przełom. Od pewnego czasu dręczyły mnie już myśli co będzie ze mną kiedy umrę, biorąc pod uwagę życie, jakie prowadziłem. Usłyszałem wówczas od kogoś o Jezusie. Myślałem, że już wszystko o Nim wiem, że przyszedł zbawić wszystkich ludzi. Nie wiedziałem jednego, że mimo iż byłem osobą religijną, to nie wystarcza. Potrzebowałem przyjąć Jego ofiarę na krzyżu i zaprosić Jezusa do swojego życia, oddać Mu wszystko co mam, abym mógł żyć. Bardzo zapragnąłem, aby Jezus zmienił moje życie. Chciałem być kochany i akceptowany taki jaki jestem. Moją decyzję i pragnienie oddania swojego życia Chrystusowi wyraziłem w krótkiej modlitwie.
To był moment od którego Jezus zaczął zmieniać moje życie. W ciągu kolejnych kilku miesięcy doświadczyłem bezgranicznej miłości Boga i Jego akceptacji, jak również tego, że mam życie wieczne, że jestem Jego dzieckiem na zawsze. Nie potrzebowałem już alkoholu, aby czuć się dobrze. W moim sercu pojawiła się miłość do ludzi, a jej największym przejawem było to, że przeprosiłem moich rodziców za to jaki byłem i powiedziałem im, że bardzo ich kocham. Bóg wzbudził we mnie pasję do poznawania Jego Słowa i zmienił mój charakter. Mam żonę i synka i widzę jak Bóg, który jest fundamentem naszej rodziny wlewa w nią miłość, szacunek, poświęcenie, przebaczenie. To jest owoc życia ze wspaniałym Bogiem, którego poznałem 13 lat temu i chcę poznawać bardziej.
Wspomniany na początku wiersz:
Życie jest jak szachownica. Rozgrywka która ma swój koniec. Jak dobro i zło Białe i czarne. Jak pionek trwam, szukam nadziei w przyszłości. To co za mną nie istnieje. Prowadzę rozgrywkę z damą u boku króla. Jak niewolnik proszę o litość. W cieniu klęski spuszczam głowę. Bez możliwości ruchu zazdroszczę pędzącemu jeźdźcowi, gońcowi roznoszącemu gazety na przedmieściach Brooklynu. Bez szans przetrwania jak mięso armatnie patrzę na swój marny los. Na kraciastej loterii życia los daje mi szansę, jak promienie wschodzącego słońca szukam jej blasku, blasku miłości.