Panie Jezu, jak żyć?
Nie miałem nigdy problemów z religijnością, z rodziną, w domu ze mną problemów również nie było. Do gimnazjum udało mi się przetrwać jako typowe “grzeczne dziecko”. Kiedy moi rówieśnicy zaczynali swoje przygody z imprezami, potem używkami, ja z kolei coraz bardziej zamykałem się w sobie, w swoim pokoju, z komputerem lub książką.
Moja wiara była typową “niedzielną” religijnością. Do czasu, kiedy w I lub II gimnazjum bezsens takiego płaskiego i bezkształtnego życia zaczął mi się dawać we znaki. Na szczęście ta wyniesiona z rodziny religijność przyniosła konieczny ratunek – co wieczór od dziecka kończyłem dzień jakąś krótką modlitwą. Gdy ta modlitwa przerodziła się w rozpaczliwą prośbę o pomoc, ta zjawiła się w najmniej oczekiwany sposób.
Ksiądz kiedyś na lekcji religii ogłosił, że niedługo odbędzie się Wieczór Modlitwy Młodych – comiesięczne uwielbienie organizowane w Gdańsku. Zapisałem się choć do dziś nie umiem znaleźć racjonalnego powodu dlaczego to zrobiłem. Jednak pojechałem, poznałem całkiem nowy dla mnie wymiar relacji z Bogiem i od tamtego momentu rozpocząłem najbardziej szaloną przygodę mojego życia – chrześcijaństwo.
Ta przygoda trwa do dziś – zdrowym hobby, o które poprosiłem, stało się uwielbienie. Przyjaciółmi, o których prosiłem, stała się moja wspólnota. Sensem życia, motywacją i nadzieją, o które prosiłem stało się Zbawienie.