Strach to za mało?
Jeden dramatyczny dzień może zmienić życie. Pytanie, jak skutecznie?
Jako student wiodłem dosyć spokojne życie w świecie fizycznym. Jednak, jeśli chodzi o sferę psychiczną miewałem wielkie lęki o swoją przyszłość zarówno tu na Ziemi jak i o to, co stanie się ze mną po śmierci. Mimo to przez lata nie robiłem zbyt wiele by to zmienić.
W trakcie studiów, na drugim kierunku, pewien dzień na uczelni okazał się inny niż pozostałe. Chwilę po rozpoczęciu kolejnych zajęć poczułem ostry ból w głowie a zaraz potem rozlewające się po niej ciepło. Zauważyłem objawy paraliżu jednej strony ciała. Zacząłem tracić przytomność. Jakoś wyszedłem jeszcze na korytarz i w pół świadomości położyłem się na ziemi.
W szpitalu okazało się, że sytuacja nie była tak groźna i niebawem wróciłem do normalnego życia. Jednak, kiedy leżałem na ziemi moja perspektywa była jednoznaczna – psychicznie było to dla mnie żegnanie się z życiem.
Byłem wtedy na siebie zły, za to, że od wielu lat nie pojednałem się z Bogiem, że wciąż to odkładałem, a miałem z czego się z Nim rozliczyć. Ale dominującym uczuciem było wtedy przerażenie, bo zdawałem sobie sprawę, że nie zasługiwałem na życie w niebie.
Jeszcze wieczorem owego dnia postanowiłem poprawę. Chciałem odciąć się od swoich słabości, grzechów, wszystkiego tego co Bóg mógłby przeciw mnie wyciągnąć na sądzie.
Ale to nie był żaden przełom w moim życiu duchowym. Wszystko rozbiło się o motywację a wtedy był nią tylko strach przed śmiercią. Tego paliwa starczyło mi ledwie na tydzień życia, które względnie mogło podobać się Bogu.
Byłem rozczarowany swoją postawą ale coś jednak się we mnie zmieniło. Przez tę sytuację zdecydowałem się wreszcie poszukać Boga. Tak się stało, że zauważyłem na portalu społecznościowym, na profilu przyjaciela z dawnych czasów, że wiara jest dla niego ważna. Odezwałem się, odnowiliśmy znajomość. Spotkaliśmy się kilka razy, pojechaliśmy na wyjazd studencki. W międzyczasie ów przyjaciel przekazał mi zwięźle treść Ewangelii i wyjaśnił znaczenie życia Jezusa. W końcu zapytał wprost, czy chcę aby to Jezus na sądzie wziął i moje grzechy na siebie. Czy chcę szukać Jego woli i pozwolić mu porządkować moje życie? Lekko zatrwożony przed skokiem w dużej mierze w nieznane przyznałem, że wyrażało to pragnienie mojego serca i przyjąłem Jezusa.
Od tego momentu przestały pojawiać się prześladujące mnie wcześniej lęki, co jest tylko jednym z owoców tej decyzji. Wprawdzie dalej towarzyszą mi różne zmagania i upadki jednak teraz nie prowadzą one do wielomiesięcznej stagnacji, bo mogę się od nich odbić wołając na pomoc swojego Boga. Zatem dopiero zrozumienie i przyjęcie tego, co zrobił dla mnie Jezus i wdzięczność za to stała się dla mnie prawdziwie skuteczną motywacją do życia w przyjaźni z Nim. A to z kolei staje się źródłem radości.
Może i dla Ciebie rozmowa o Bogu z przyjacielem będzie decydująca? Jeśli czujesz taką potrzebę, poszukaj odpowiednich osób wokół siebie a i możesz też napisać do mnie.