Z ciemności do światła
Bóg zawsze był obecny w moim życiu, ale nie zawsze to dostrzegałam. W moim rodzinnym domu, w którym mieszkałam z mamą, ojcem, czwórką rodzeństwa i dziadkami bardzo często doświadczałam poczucia bezsensu, pozostawienia mnie z tym „wszystkim” samej sobie i ogromnej bezsilności wobec kolejnych zdarzeń. Prawie wszystko toczyło się wokół ojca, który jest alkoholikiem – ciągłe kłótnie, niepokój, płacz, wyrzuty – tak wyglądało moje życie. Czasami miałam ochotę po prostu wyjść, zapaść się gdzieś pod ziemię i nigdy stamtąd nie wychodzić, nie wracać do rzeczywistości. W tym wszystkim Bóg był dla mnie tylko pewnego rodzaju istotą nadprzyrodzoną. Razem z rodziną uczestniczyliśmy w coniedzielnej Mszy Świętej, bo tak wypadało, ale na uczestniczeniu się kończyło. Kiedy byłam w 1 klasie gimnazjum Bóg postawił na mojej drodze pewnego kapłana, który był zupełnie inny niż wszyscy dotąd poznani. On sam wychodził do ludzi, rozmawiał, uśmiechał się. Tak też pewnego dnia podczas różańca w październiku podszedł do mnie jak gdyby nigdy nic i zaprosił mnie do wspólnoty Laboratorium Wiary. Ogromnie mnie zaintrygował, więc stwierdziłam, czemu nie i poszłam na jedno ze spotkań z grupką moich znajomych. Tam właśnie Bóg przyszedł (i nadal przychodzi) do mnie bardzo osobiście, pokazał mi, że On bardzo mnie kocha, że kocha mnie taką miłością ojcowską, której nigdy nie doświadczyłam od swojego ojca, do którego nigdy nie mogłam przyjść, usiąść na kolanach, powiedzieć, że jest mi trudno, do którego nie mogłam się po prostu przytulić. Bóg pokazał mi, że On przez ten cały czas był ze mną, z pewnością niejednokrotnie to ON mnie niósł. Teraz z upływem czasu wiem, że „wszystko jest po coś” i że jeśli Bóg dopuszcza na nas jakieś cierpienie, to ma w tym wszystkim swój cel, bo On jest długo myślny, a my raczej krótkowzroczni. Gdyby nie trudna sytuacja w domu być może nigdy nie wstąpiłabym do wspólnoty i nie poznała prawdziwego żywego Boga. Od tamtej chwili zaczęłam inaczej przeżywać Eucharystię, zaczęłam widzieć w niej żywego Chrystusa, który umiera, oddaje swoje życie za mnie, ale i zmartwychwstaje, abym ja mogła żyć. Zmieniło się także moje podejście do sakramentu pokuty, który zawsze był dla mnie trudny. Prawdziwą spowiedź przeżyłam właśnie u owego księdza – mojego kierownika duchowego. Właściwie to sama do tej pory nie wiem, czemu do niego poszłam, to była chwila, po prostu podniosłam się i poszłam i Bóg wtedy bardzo mocno mnie dotknął – pokazał mi, że On nigdy nie przestaje mnie kochać, przebaczył mi chwile, w których od Niego odchodziłam i dał mi także łaskę uzdrowienia. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że Bóg jest moim jedynym Panem, chociaż nadal mam chwile trudne, zdarza się poczucie bezsilności, które wierzę, że jest mową Boga do mnie, aby wtulić się w Niego i nie zginąć, bo wiem, że On zawsze na mnie czeka.