Bo gdy w życiu czegoś brak ...
Nazywam się Łukasz. Od zawsze byłem dobrze zbudowanym miśkiem. Nawiązywanie nowych relacji czy dzielenie się swoimi przeżyciami zawsze przychodziło mi łatwo. Owszem, były rzeczy o których nikt nie wiedział i które starannie ukrywałem. Było to niskie poczucie własnej wartości, złość na Boga z powodu braku Ojca - którego nieobecność najbardziej odczuwałem w czasie dorastania - i problemy z otyłością. Od samego początku nie potrafiłem sobie z tymi problemami poradzić, choć myślałem, że dam sobie rade. Mój dziadek zawsze mi mówił jak ważne jest oddać swoje życie Bogu i zaufać mu. Nie byłem jednak świadom co to znaczy i jak tak do końca się to robi. Z każdym dniem moje problemy stawały się coraz większe. Bardzo rzadko ludzie pytali mnie jak się mam, co się u mnie dzieje, a gdy ktoś już zadawał niewygodne dla mnie pytania dotyczące mojego życia bardzo łatwo potrafiłem skierować rozmowę na inny tor. Z dnia na dzień moje problemy zaczęły mnie coraz bardziej przerastać. Gniew na Pana Boga zaślepił mnie, nie potrafiłem zaakceptować samego siebie, zupełnie tracąc poczucie własnej wartości, a otyłość przepełniała czarę goryczy. Działo się to na przełomie gimnazjum i technikum, w czasie których robiłem wiele głupich rzeczy, za które jest mi wstyd aż do dzisiaj. Zatracałem się w tym wszystkim, świat ciągnął mnie jak mógł, wszystko było takie wciągające. Ucieczka w używki takie jak alkohol czy papierosy była dla mnie czymś normalnym. Określałem siebie jako osoba wierząca wśród ludzi wierzących, natomiast zupełnie odwrotnie wyglądało to wśród moich kolegów ze szkoły. Było mi źle. Nie mogłem się w tym wszystkim połapać. Na zewnątrz byłem wesołym żartobliwym chłopakiem, a w środku tykającą bombą, która lada moment miała eksplodować pełnią bólu, goryczy i gniewu. Zawsze byłem wrażliwy gdy ktoś mnie obrażał lub ze mnie kpił. Zawsze musiałem odpowiedzieć na te zaczepki równie prostackim stwierdzeniem lub jakąś kąśliwą uwagą. Musiałem pokazać, że nie pozwolę sobie na takie traktowanie. To znowu dawało tylko kolejny punkt zaczepienia dla moich kolegów. Wychowywała mnie tylko Mama. Choć wiem, że bardzo się starała naturalne było to, że zawsze pragnąłem mieć ojca, czy po prostu pełną rodzinę. Mimo wszystko nie układało się nam z Mamą za dobrze. Jesteśmy zupełnie inni i dobrze o tym wiemy. Ja byłem totalnie wyluzowany, zawsze sobie wmawiałem - jak będzie tak będzie. Uważałem to za całkiem dobry sposób na życie. Mama nigdy tego nie rozumiała i zawsze starała się wytłumaczyć mi, że tak się nie da funkcjonować. To znowu, powodowało, że strasznie darliśmy koty. W czasie kiedy chodziłem do szkoły nie było dnia bez jakiejś sprzeczki. Ona chciała dobrze, a ja tego nie rozumiałem, uważając, że się czepia. Ciągnęło się to przez naprawdę długi czas, oboje mieliśmy już naprawdę dosyć wszystkiego.
Jak co roku pojechałem z grupą młodzieżową z Malinki na coroczny obóz pod namioty. Był to czas wielu przemian w moim sercu. Pamiętam, że śpiewaliśmy piosenkę “ Przyjaciela mam”. Wtedy zrozumiałem tak naprawdę, że brak Ojca czy pełnej rodziny nie jest żadnym problemem, bo mam Ojca w niebie, który zawsze będzie mnie kochał i się o mnie troszczył. Nie były to jakieś wzniosłe czy długie przemowy, które Bóg kierował do mnie przez innych ludzi, ale proste słowa. Ten prosty tekst piosenki, śpiewałem nie pierwszy raz. W odpowiedniej chwili jej słowa trafiły do mojego serca i głęboko mnie poruszyły. To było piękne. Poczułem niesamowitą radość i chęć powiedzenia tego całemu światu. W ten sam wieczór przy ognisku dzieliłem się tym przeżyciem z innymi ludźmi. Naprawdę mocne dla mnie było kiedy zrozumiałem, że Bóg jest wszystkim czego mi trzeba. Zacząłem nabierać pewności siebie, bo wiedziałem, że mój Tata jest zawsze i wszędzie ze mną. Świadomość o tym głęboko mnie dotknęła i rozradowała. Bóg załatwił dwie rzeczy za jednym razem. Szok, totalnie mnie to rozwaliło i pokazało, że Bóg działa na swój własny sposób, w czasie jaki On uzna za stosowny. Każdy następny dzień był kolejnym krokiem zrozumienia, że jestem ważny w oczach Boga. Za poczuciem własnej wartości przyszła również pewność siebie. Pewność nie wynikająca z jakichś pobudek związanych ze statusem społecznym, kasą czy posiadanymi kumplami. Była to pewność siebie, którą dał mi Bóg dla którego jestem cenny i wyjątkowy. Dopiero gdy Bóg otworzył mi oczy na to wszystko, mogła się zacząć we mnie jakakolwiek przemiana. Relacja z moją Mama również uległa zmianie. Zacząłem naprawdę doceniać to jak wiele dla mnie zrobiła i że należy się jej za to szacunek. Bóg dał mi niesamowitą radość z tego wszystkiego i wiem, że jestem w Jego oczach wyjątkowy pomimo błędów jakie popełniam. Pokazał mi jak ważnym jest stanie na mocnym i prawdziwym Bożym fundamencie.